Weterani RP… Podlasie Team, przebiegliśmy…

Riva Del Garda Half Marathon w lokalizacji jaką tylko można sobie wymarzyć. Wzdłuż Jeziora Garda, z Arco do mety w m. Malcesine, skąd promem wróciliśmy do m. Riva del Garda gdzie mieszkaliśmy.
Każdy wyjazd organizowany przez Podlasiaków ma wymiary… sportowy (najważniejszy), ale też turystyczny i kulinarny. Do m. Riva del Garda jechaliśmy kilkanaście godzin, ale pojazd był bardzo wygodny, wręcz wypasiony – o dużym zmęczeniu nie mogło być więc mowy… kierowców było trzech. Do celu dotarliśmy około dziewiątej, w piątek.
Mieszkaliśmy na starym mieście, blisko portu, w typowym hoteliku nastawionym na turystów – mieszkania w pełni wyposażone. Po przyjeździe od razu w miasto. Miejscowość pamiętająca czasy rzymskie, jak zresztą wszystko tutaj, leżąca po północnej stronie wielkiego jeziora Garda, otoczona górami. Co to oznacza ? Otóż dla mnie – świetne powietrze. Zdjęcia, zdjęcia… zdjęcia, i… wino. Nie będę ściemniał – było tego trochę.
W sobotę pojechaliśmy do m. Sirmione – leżącej po południowej stronie jeziora, słynącej… no właśnie. Jeżeli słynna diva operowa Maria Callas wybrała Sirmione na miejsce zamieszkania, zapewne wiedziała co robi. Klimat jest tu łagodniejszy, a woda cieplejsza. Są tu też termy, ale – nie było czasu. Spacerując słuchałem opowiadania Marcina – byli tu z Kasią wcześniej. Opowiadał… opowiadał – to zakątek św. Franciszka i Klary – tu rozdziela ich fontanna… uśmiechnął się wymownie. Woda czysta do granic możliwości, skłoniła mnie do zadumy – to takiego miejsca do nurkowania szukał Wiesław Lejko policjant z CPKP BOA. Obiad… każdy zamówił coś dla siebie – połączyły nas dwa litrowe dzbanki wina.
Wracaliśmy trasą, której odcinkiem mieliśmy jutro biec… miało być płasko, ale… pojazd na luzie się staczał… hm… no nie wiem – w realu track biegu wyglądał trochę inaczej. Pakiety pobraliśmy w miejscowej hali sportowej „na dowód” – nieduża kolejka. W środku czarnego worka typowe gadżety i zachęty reklamowe organizatorów innych biegów, jakieś zniżki na odzież sportową, buty, i… najważniejsze – numer startowy. Jeszcze tylko kolacja – ja obowiązkowe węgle, czyli makaron z czymś tam, reszta koleżeństwa „weszła” w frutti di mare.
W niedzielę rano maratończycy na start udawali się promem, a my, czyli biegnący „połówkę” autobusami do m. Arco, leżącej w połowie dystansu maratońskiego. Rzymskie „doświadczenia”, gdzie część biegaczy paradowała przed biegiem w malarskich kombinezonach spowodowały, że „Podlasie” też je przywiozło – było po prostu cieplej. Od początku wiedzieliśmy, że nie oddajemy rzeczy do depozytów, zatem ochrona przed chłodnym porankiem, i… do kosza.
Arco – start godz. 09.30 falami. „Podlasie” pobiegło w grupie „A”, ja ustawiłem się w ostatniej „C” – na 02.15. Nadspodziewanie dużo Polaków, ale przeważali Niemcy. Widząc Estończyków nie omieszkałem pochwalić się, że biegliśmy w Tallinie. Ruszyliśmy wąską asfaltową ścieżką przyklejoną do rzeki Sarca, mijając po prawej obsypane pomarańczami drzewka i budzące się z zimowej wegetacji plantacje winorośli. Na piątym km przyjąłem pierwszy żel uważając aby nie posklejać palców – nie znoszę biec z lepiącymi się. Mniej więcej na siódmym km ukazało się ONO – Jezioro Garda. Przyjęło nas „mordewindem”, skrzącą się w słońcu wodą i widokiem trenujących windsurferów. Trasa wiodła bulwarami. Wdychając „JEGO” powietrze wsłuchiwałem się w organizm i kontrolowałem tempo – powinno być dobrze. Po 10. km starałem się utrzymać 6.30 no bo cóż mogło się stać ? …
Marcin na zdjęciu biegnący „tyłem” jest przykładem „funu” biegowego, i … radości z biegania. Pokazał się tunel, potem drugi, trzeci… następne…
Prawe kolano odezwało się na 14 km, lewe odmówiło posłuszeństwa po ok. 16. Wszystko, ale nie to… dlaczego ? Czułem „parę”, którą stopniowo odbudowałem po szpitalnych perypetiach, ale… kolana ? Zwolniłem prawie do chodu … kuśtykając próbowałem nie iść. Pierwszy raz w ten sposób je czułem, i… no tak – buty – wyglądały OK, ale straciły amortyzację. Wyprzedzała mnie „konkurencja” o figurach mało biegowych, i typowe „zawalidrogi”… Na ok. 3 km przed metą zbiegliśmy z asfaltowej drogi na bulwarową ścieżkę. Zaciskałem zęby, żeby tylko nie człapać. Ekipa pewnie będzie miała zgryz – co ze mną. Usłyszałem z boku po polsku… Marek jeszcze kilometr… spojrzałem – fajna kobieta, skąd ?… przegląd znajomych – nie znam, nie przypominam sobie. Przede mną podbieg … coraz więcej osób dopinguje mnie po imieniu. EURECA – to z mojego nr. startowego, hm… kolana jakby mniej bolały, nawet przyśpieszyłem – meta – medal i wiwatujący ludzie. Mój czas 02:33:18 Ból kolan jakby zanikał, no tak, na 100% buty – powinienem zliczać przebiegnięte w nich km… kolejne doświadczenie, jakże bolesne i przykre.
Oddzwaniam do Tomasza, gdzie jesteście ? – w porcie, mamy bilety powrotne na prom. Jeszcze grupowe zdjęcie. Dostrzegam zaciekawienie ludzi – no tak, fajne te nasze weterańskie koszulki, a jeszcze w grupie… prezentują się wspaniale. Odgłosy promu odbijającego z nabrzeża… przeraźliwe zgrzyty dochodzące z jego trzewi przypomniały te z filmu Okręt – przestały gdy prom nabrał rozpędu. Siedzieliśmy pod pokładem w pierwszym, dziobowym rzędzie foteli obserwując niesamowitą przyrodę. Góry… te po lewej stronie nurzały się w tafli jeziora. Ich zbocza poprzecinane wijącymi się na różnych wysokościach drogami wiodącymi do samotnych domostw i … tunele , po prawej w oddali zaśnieżone szczyty. Powoli schodziło z nas biegowe napięcie… tak dopłynęliśmy do portu Riva del Garda.
Krótki moment na prysznic, przebranie się i „w miasto” na ostatnie zakupy. Wspólna kolacja w portowej knajpce … Jutro w drogę powrotną – ruszamy o godz. 07.00. Do domu dotarłem przed północą, „Podlasie” dwie godz. później.
Czy było warto ? cóż za pytanie ? dlaczego ? bo … tam mnie jeszcze nie było, bo – była to kolejna przygoda we wspaniałym towarzystwie. Dziękuję Piotrowi i Monice, Marcinowi i Kasi oraz Tomaszowi i Halince. Dziękuję Fundatorowi koszulek Panu Markowi Krzemieniewskiemu, właścicielowi Firmy Fair Play Plus – maszyny sprzątające, środki czystości i środki do mycia.
Marek, ex Prezes

























