Bogdan (Bodek, Bodeczek) Laskowski … moje wspomnienie

Dowódca Polskiego Kontyngentu Policyjnego misji ONZ w Liberii (UNMIL) podinsp. Bogdan Laskowski zmarł na malarię mózgową w Monrovii w dniu 6 stycznia 2005 r. Misyjne losy zetknęły nas w ONZ-owskim autobusie jadącym z Zagrzebia do sektora West misji UNPROFOR – był 1993 r. Patrząc na ruiny wiosek i mijane check pointy myślałem o tym, co zastaniemy na miejscu. Daruvar – tam jechaliśmy był mi / nam całkowicie nieznany. Obserwując zegar powyżej przedniej szyby zastanawiałem się co oznaczają wyświetlane AM i PM… zegar był ewidentnie zepsuty i nie mógł się zdecydować. Widząc moją konsternację siedzący obok kolega pośpieszył z wyjaśnieniem. Też to zauważyłem… rozumiesz do południa powinno być…. tak poznałem Bodka, Bodeczka, kumpla z którym losy związały nas i nasze rodziny – teraz już do śmierci. Mieszkaliśmy rok w wynajętym od Serbskiej rodziny domu powyżej Daruvaru skąd dojeżdżaliśmy do m. Pakrac – miejsca pełnienia służby. Rok to szmat czasu… wspólne patrole, wyjazdy na urlopy do kraju, oczywiście imprezy u nas i w domach misyjnych kolegów – to były chwile odreagowania na tragedie ludzi, którym najczęściej nie mogliśmy pomóc. Tak sobie radziliśmy z PTSD, o którym wtedy nic nie wiedzieliśmy.
Jeżdżąc na urlopy przejeżdżaliśmy przez Bielsko-Białą. Tu, po północy zostawiałem Bodeczka … Jasia robiła szybką kawę – czasem wstawały zaspane Majka i Natalia – dwie bliźniaczki by przywitać się z ojcem. Ja, już samotnie jechałem katowicką do Warszawy. Podobnie było gdy razem pełniliśmy służbę w misji Unii Europejskiej w Bośni i Hercegowinie – nocne jazdy i Trasa Katowicka śnią mi się do dzisiaj.
Wiadomość o tragicznej śmierci Majki dopadła mnie, czyniąc spustoszenie w resztkach mojej wiary w sprawiedliwość na tym padole łez i rozpaczy. Uczestniczyliśmy w pożegnaniu cudnej, dopiero co rozpoczynającej dorosłe życie dziewczyny. Z Jasią i Bodkiem przytulaliśmy się płacząc jak bobry. Mnóstwo młodzieży, brat Łukasz i zapłakana, żegnająca siostrę Natalia.
Bodek, już beze mnie pełnił jeszcze służbę w Misji Unii Zachodnioeuropejskiej w Albanii. Razem pojechaliśmy w 2001 r. na misję policyjną UE w Bośni i Hercegowinie (EUPM). Mieszkaliśmy w Bosanskiej Gradisce, skąd miałem medyczną ewakuację (Medevac) do kraju. Dzięki Robertowi „Żóltemu” – dowódcy Sektora, Bogdan asystował mi w locie do kraju i „odstawił” do szpitala „na Szaserów” gdzie przeszedłem pierwszą operację – pamiętam wsparcie całego kontyngentu w tych trudnych dla mnie chwilach.
Bogdan, po powrocie z misji EUPM, będąc jednym z najbardziej doświadczonych misyjnych oficerów został dowódcą polskiego kontyngentu policyjnego Misji ONZ w Liberii. Gdy po urlopie w kraju wracał do „moja czarna Afryka” często nocował u nas przed wczesnym wylotem z Warszawy. Tak było też dwa tygodnie przed powrotem do Liberii na ostatni, miesięczny okres pobytu. Wiadomość, że zachorował na malarię nie zapowiadała tragedii. Śmierć mojego Przyjaciela ścięła mnie z nóg, tak po prostu. Do kraju przyleciał swym ostatnim lotem. Na warszawskim Cargo klepałem trumnę – rozmawialiśmy sobie. Do Bielska-Białej jechałem wspólnie z Bodziem. Znowu przytulałem Jasię. Ta postawna kobieta była cieniem. Na pogrzebie nie zawiodła misyjna gwardia. Żegnając się z Jasią usłyszałem, że żyje już tylko dla Natalii. Marek, ja już nie mogę, nie mogę…
Wiadomość o śmierci Naty, drugiej bliźniaczki, również w wypadku drogowym wydała mi się kpiną. Podtrzymywałem Jasię w kościele i za trumną. Tragedią tej jednaj rodziny można by obdzielić scenariusze kilku filmów. Marku, ja już nie mogę, nie mogę…
Gdy wyzdrowiałem, po dwóch latach ponownie byłem delegowany do Bośni i Hercegowiny. Tym razem mieszkałem w Banja Luce. Na urlopy jeździłem już bez Bodeczka. Przejeżdżając samotnie przez Bielsko -Białą, zawsze zaglądałem na cmentarz. Patrzyłem na zdjęcia Przyjaciela i bliźniaczek – zawsze starałem się zostawiać jakiś misyjny gadżet. Byłem chyba pod specjalny nadzorem pani sprzedającej kwiaty, bo relacje z moich wizyt szybko docierały do Jasi z którą byłem w stałym kontakcie. Po powrocie do kraju kilkakrotnie wsiadałem w pociąg i jechałem do Bielska. Jechaliśmy razem na Karpacką – w zasadzie nie odzywała się … wracałem ostatnim pociągiem. Była na środkach uspokajających. Opiekująca się nią psycholog policyjna informowała mnie, o jej stanie psychicznym – pogarszał się.
W słoneczną niedzielę byłem na działce gdy zadzwoniła… mówiła cicho i bardzo wolno – czy chcesz pomocy ? nie chcę, może jutro – na pewno nie chcesz ? – na pewno. Rozmawialiśmy kilkanaście minut. W poniedziałek zadzwoniła psycholog. Czy pan wie już, że Pani Jasia nie żyje ?… Pierwsze chwile wiadomo, ale później… Jasiu, ja Cię, kuźwa (to Bodka) rozumiem, bardzo ale to bardzo rozumiem. Na pogrzeb nie pojechałem. Szczegóły miał przekazać Łukasz. Zadzwonił o 10. Pogrzeb miał się odbyć o 13. Wiedziałem … z Warszawy nie dojadę. Powoli schodziło ze mnie powietrze. Łukaszu, pewnie byłeś zajęty i zapomniałeś, pewnie tak było. Ale było mi zajebiście przykro, i przykro jest mi nadal.
Grób Rodziny Laskowskich odwiedzam przy okazji kolejnych Rajdów Motocyklowych Weteranów – inicjatywie Centrum Weterana Działań poza Granicami Państwa. Motocykliści odwiedzają poległych i zmarłych na misjach. Na cmentarzu przy ul. Karpackiej w B-B wspiera mnie grono zaprzyjaźnionych osób, w tym motocykliści RIDERS of IPA Oświęcim i policjanci WRD w Bielsku Białej.
Marek
PS. Bodek bardzo lubił gotować. Jego specjalnością była punjena paprika. Sprzeczaliśmy się o ilość ryżu w farszu… ja lubiłem więcej mięsa, ON pół na pół, i… sporom nie było końca. Obyczaje łagodziła gorąca rakia z miodem.


