Weterani RP… Tallinn Maraton i 10-tka
Wyjazd do Tallina planowaliśmy od dawna, podobnie jak do Turcji , gdzie polecimy w listopadzie 2023 r., ale po kolei…
Do Tallina wyruszyliśmy w czwartek mając przed sobą ok. 12 godz. jazdę busem przez Litwę i Łotwę. Na pokładzie sprawdzony skład naszej ósemki, tzn. Weterani: Marek, Piotr i Tomasz i Sympatycy… Monika, Katarzyna, Halina, Ewa i Marcin. Jechaliśmy nocą przez Litwę i Łotwę.
Na miejsce dotarliśmy ok. 05.00 w piątek, i parkując w pobliżu miejsca zamieszkania (wynajęty apartament), poszliśmy na przystań promową skąd popłynęliśmy w jednodniową podróż do Helsinek.
Wróciwszy późnym wieczorem rozlokowaliśmy się w „naszym” – okazało się – komfortowym apartamencie.
Pakiety odebraliśmy w sobotę rano w Biurze Zawodów na Placu Wolności do którego można było dojść w 30 lub dojechać tramwajem w 10 minut – my poszliśmy pieszo. Dokupiliśmy niebiesko-czarno-białe koszulki w barwach narodowych Estonii (to pragmatyczny Naród – na koszulkach „Tallinna Maraton” bez daty, rozróżnienia dystansów), i… poszliśmy zwiedzać (więcej – Tallin, Helsinki i Ryga w 3 dni oczami biegacza).
Do „naszego” domu wróciliśmy trzy godziny przed biegiem na 10 km w składzie Monika, Ewa, Katarzyna, Halina i Marek.
Start i meta na uliczce przylegającej do starego miasta – pojechaliśmy tam całą paczką tramwajem. Na miejscu okazało się, że mamy różne strefy startowe. Z Ewą mieliśmy „C”, natomiast dziewczyny „G”, i… nie udało się wejść do jednej. „Gorączka” przedstartowa dawała mi się mocno we znaki… rozgrzewałem się po swojemu z racji ciasnoty… Obserwowałem banery na których w różnych językach witano uczestników – terve – fińskie „cześć” jednoznacznie wskazywał na skandynawskie konotacje Estończyków.
Ruszyliśmy… wystrzał był sygnałem dla wszystkich biegaczy, tak więc jednocześnie ruszyły strefy za nami, ale nie było deptania sobie po piętach. Po prostu nie można się było rozpędzić. Dziwnie wyglądały osoby, które już po kilkuset metrach po prostu szły – uniemożliwiając innym bieg. Tak było do ok. 1 km, do 2. było już luźniej. Od 2,5 km można było spróbować swojego tempa. Sposób zapisów (moim zdaniem) mógł wyjaśniać sprawę. Można było pobiec z zapisem czasu lub bez. Umożliwiało to wzięcie udziału „dla fun-u” ludziom, którzy nie trenują na co dzień, ale identyfikują się z aktywnym sposobem życia.
Biegliśmy z Ewą, i na zmianę odnajdowaliśmy w tłumie „uliczki” do przeciśnięcia się. „Do lewej”, „lewa idzie szybciej” – podpowiadała. Zauważyłem zainteresowanie naszymi koszulkami, ale… jakoś tak bez emocji – z kamienną twarzą.
Biegło mi się dobrze – morskie powietrze służyło płucom. Gdy wybiegliśmy z portu wiedziałem, że jest dobrze. Ewa „darła” aż miło… na ostatnich 2 km był mały podbieg. Starałem się delikatnie prowadzić, pociągnąć, ale nie przesadzając żeby nie dostać „zjebki”.
Meta – medale, gratulacje od Chłopaków i… oczekiwanie na Nasze Dziewczyny. Przybiegły chwilę po nas, i… potwierdziły – nie mogłyśmy się przedrzeć…
Wspólne zdjęcia – powrót tramwajem, lekka kolacja, po piwie i spać – wszak jutro Chłopaki o 09.00 biegną maraton…
Start do biegu maratońskiego w znanym nam miejscu. Dotarliśmy ok. 30 min. wcześniej. Wśród biegaczy kilku Polaków, w tym drużyna „Jurundy” ze Szczytna. Uprzedził mnie Maciej więc ich wypatrywałem. Są – krótka wymiana zdań. Nasi zrobili sobie fotkę z drużyną Estońskiej policji uczestniczącą w maratonie – młode uśmiechnięte twarze. Jeszcze jeden Polak – sam podszedł do nas. Skąd ? z Gubina. Jak dojechałeś – samolotem z Berlina.
Rozgrzewka, i „poszli”. Mieliśmy od 4 do 5 godz. czekania. Na to co i jak działo się na trasie nie mieliśmy wpływu, a jak się potem okazało było ciężko. Czekając dołożyliśmy… zwiedzanie, kawę w sprawdzonej kafeterii i obiadek/przekąskę w odwiedzanej wcześniej „średniowiecznej” karczmie. Zupa i żeberko z łosia popite piwem smakowały wybornie.
Idąc na metę kilka zdjęć samotnego motocykla (mój styl i nie zrealizowane marzenie). Robiąc zdjęcia przekraczającym metę widziałem na twarzach trud, płacz i radość. Kilku dobiegło ostatkiem sił – wymiotując, ale wszyscy odrzucili ofertę noszy transportowych, no cóż…
Marcin, Piotr i Tomasz przekroczyli metę pozdrawiając kibiców, witani przez speakera, który, co wychwyciła Magda na fb użył słów „Our Polish friends” dodając od siebie … „Bardzo ładne medale! Gratki!”.
Podszedł do mnie Piotr… „było ciężko, ale daliśmy radę”.
Obowiązkowe zdjęcia i pasta party – na wypasie.
Pewnie jeszcze długo będziemy wspominać ten wyjazd, ale przed Nami kolejne wyzwania. 23 września uczestniczymy w II Dolnośląskim Rajdzie Weteranów, 29 września lecimy do Madrytu, żeby przejść Camino – życie jest krótkie, zatem czerp pełnymi garściami i „never give up”…
Z weterańskim pozdro, Marek Prezes